churchillek |
Wysłany: Wto 7:16, 17 Sty 2006 Temat postu: Przygody Zakonu Churchillka |
|
Był piękny, słoneczny dzień. Ptaszyny wesoło kwiliły, psy szczekały, dzieci bawiły się na podwórku a zajączki wesoło kicały po polankach dodając jeszcze więcej uroku temu cudownemu urokowi.
- Churchillek! - krzyk rozdarł wspaniały trel wiosny tak gwałtownie, ze co wrażliwsze zwierzątka omdlały przerażone. Tak. Groza ukazała swe oblicze, spersonifikowała się w postaci masywnego krasnoluda o oczach tak przenikliwie zielonych, jak tylko przenikliwie zielone mogą być oczy masywnego krasnoluda. Powoli splunął na ziemie, wytarł rękę o
zbroję (co nie dało oczywiście zamierzonego efektu) i przyjrzał się trupowi. Zaiste,przeciwnik okrutny, chaosem wypełniony i... no, ale przynajmniej nadaje się na obiad, pomyślał, przerzucając sobie jelonka przez ramie.
***
Zakonnicy posilali się w milczeniu, dziękując Churchillkowi za dar i modląc się, żeby następne nie smakowały jak podeszwa od buta.
- A wiec... - zaczął Khhagrenaxx, uciszając wzrokiem ewentualnych purystów językowych, którzy zaczęliby Się burzyć o fakt, ze zaczął zdanie od 'A wiec' - Bracia, przed nami długa droga, pełna niebezpieczeństw. Konkretniej, stad do tamtego lasu, wiec proszę o zachowanie godności, bośmy nie tak jak najemnicy oni, napoje ze szklanek pijamy i do
butelek nie plujemy. Zakonnicy, Bracia Służebni oraz Zabójcy Trolli powstali powoli od ogniska, wyrzucając don gryzione kości. Kwiat rycerstwa, pokorni słudzy i niezrównane jebak... to jest, niezrównani wojownicy. Zakon szedł równo, a przyroda zgrała się z nimi idealnie. Ptaki przelatywały nad ich głowami, jelonki biegały tu i owdzie, drzewa szeleściły piękną piosenkę, zaś kamienie
rzucane przez propagandę najemna* starannie omijały głowy Zakonu. Nic nie mogło zaburzyć spokoju. Nic oprócz...
- Stać - syknął Khhagrenaxx - Mamy szpiega.
Spojrzenie Mistrza powędrowało ku najbliższym krzakom, których szelest był nadnaturalnie podejrzany. Obrócił się cicho, by nie spłoszyć ofiary, jednak topór Młota Zagłady był szybszy. Do końca życia obecni zastanawiali się, jakim cudem topór trafił ale nie zabił. Churchillek raczy wiedzieć.Powolnym ruchem dwóch Służebnych skierowało się w stronę krzaków.
- Zdejmij ten hełm, Servus- mruknął Khhagrenaxx - Zdradzisz swoja pozycje.
- Zdjąłem, Mistrzu.
- To co się tak świeci?
Ubar Grim chrząknął z konsternacja, po czym sięgnął swoim muskularnym i opalonym ramieniem do krzaków, wyjmując z niego za włosy cos, co z wyglądu przypominało połamany wieszak.
- Elf - trafnie i od razu ocenił sytuacje Marcio Van Cool.
- Chyba elfka - powiedział Upadły Anioł - Ma zafałdowania w okolicach klatki piersiowej. Ale to może być tez mutacja.
- Jeden pies – Asbagarin przejechał palcami po swych naelektryzowanych gwoździach -
Zabijmy i chodźmy dalej.
Wieszak jęknął.
- Panowie - zapiszczał, zdradzając głosem płeć kobieca - Poniechajcie mnie, biednej.
Ja po niewoli... - elfica podniosła wzrok, spoglądając na Khhagrenaxxa tak słodko, ze pozieleniał z obrzydzenia. Ponieważ jednak mnóstwo osób czyta ten tekst, zdobył się tedy na szlachetność.
- Dobrze, zaiste pojedziesz z nami. Jako zakładniczka - wyprostowali się dumnie, spoglądając jak elfica kurczy się z przerażenia - Jak ci na imię ?
- Conepignehuile - odrzekła elfka, usiłując ocalić te resztki włosów, których jeszcze Ubarowi Grimowi nie udało się wyrwać.
Wśród Zakonu zapanowało milczenie. Wszyscy bez wyjątku usiłowali po cichu wymówić to imię. W końcu Emil, lingwista, odchrząknął.
- Może samo 'szyszka' wystarczy - powiedział, nie zważając na gniewne i pełne łez prychniecie elfki, najwyraźniej święcie urażonej ta 'szyszka'.
- Ruszamy - zarządził w końcu Khhagrenaxx, po długiej i pełnej wyczekiwania ciszy. Nikt niezważał na protesty Conepignehuile, ciągniętej po ziemi za włosy, bowiem jak stwierdzili jednogłośnie, cierpienie uszlachetnia.
***
- Baczność ! - zawołał wysoki elf o długich, szarych włosach. Rozejrzał się z godnością, zauważalną tylko u tych śmierdzących... to jest u tych wspaniałych i niesamowicie dostojnych Elfach z Lun - Wróg u bram, żołnierze! Tedy ogłaszam, ze przyjmiemy ich godnie! Huun Reh, pójdziesz do piwnicy po ziemniaki, MadMax83, masz natychmiast jechać na zjazd do Rivangoth, Valkyria Dinn i Ankalime natychmiast iść spać, Bytric
sprawdź czy cię nie ma w komórce na miotły, Drizzt przejdź się do Belegstonu po naszych naturalnych sojuszników, zaś Elasharr... Elasharr schowa się ze mną pod łóż... znaczy, Elasharr i ja będziemy obmyślać trzysta czterdziesty ósmy plan obalenia hegemonii Zakonu!
W ciszy jaka zapadła, słychać było tylko zbliżający się stukot kroków. Z cienia powoli, acz z gracją wyłonił się rudowłosy półelf, mierząc wzrokiem wszystkich bardzo, bardzo dokładnie. I wszyscy jak na komendę zasalutowali. Równie niezgrabnie i nieumiejętnie.
- Tak, zapomniałeś jednak dodać, Gazda, że poprzednie plany zawodziły.
Porucznik skłonił się lekko.
- Uniżenie proszę, by to pana kapitana nie zwodziło! Żaden inny nie był tak idealnie dopracowany! Żaden tak porażająco okrutny! Żaden tak podstępny i zdumiewająco doskonały!
No... - zawahał się, jakby zabrakło mu epitetów i możliwości porównania. - Może oprócz tego, w którym mieliście podłożyć granat pod zbroje Khhagrenaxxa. Nie powiem kto zawiódł - bezlitosne oczy Gazdy wraz z wielkimi mangowymi oczyma Stopy spoczęły na Neoshlaschu - Nie
będę wskazywał winnego palcem - sapnął ciężko - Pani w przedszkolu mówiła, ze to brzydko.Krasnolud zatrząsł się gwałtownie, po czym wychrypiał:
- Kapitanie... Poruczniku... nie karajcie mnie! Służyłem wiernie... szpiegowałem
Zakon! Zabijałem wroga! Roznosiłem firmowe ulotki! Stopa pokiwał głową łaskawie, zdając sobie sprawę z wagi ostatniego argumentu.
- A teraz... wykonać!
***
Zakonnicy byli zmęczeni, głodni, źli. Musieli iść przez jakiś śmierdzący las pełen chichoczących panienek rozdzianych do polowy, starych kobiet z krzywymi nosami, które łamały patyczki układając je w dziwne krzyże i poborców podatkowych wędrujących tu i ówdzie z odciętymi kluczowymi kończynami. Jednakże cel, jaki rysował się przed nimi był tak kuszący, ze szli mimo wszystko. Wiedzieli, ze przed nimi jest to, czego tak pragnęli.
BITKA!
Uradowani juz szli ku miastu, gotowi na wspaniałą walkę, która byłaby opiewana przez bardów. Lecz czekała ich niesamowita niespodzianka. W Forcie Daerin ni żywej duszy, cisza jak na pogrzebie, słowem pustka pustkę pustka poganiała. Wielki Mistrz Zakonu Churchillka westchnął.
- Cóż - zwrócił się do elfki - Twoi najemnicy nie przyjdą cię jednak uratować.
- Z pewnością cię przejrzeli, ty bestio! - jęknęła elfica ze zdumiewającą butnością jak na ciągnięty za włosy wieszak.
- Na to bym nie liczył - odparł Khhagrenaxx, który doskonale zdawał sobie sprawę z tego, ze
gdyby najemnicy przejrzeli go kiedykolwiek, wszystko byłoby o wiele prostsze.Młot Zagłady tracił czubkiem buta jakiś kamień.
- Chodźmy na piwo, Asbagarin - mruknął ponuro, zły, że jatka przeszła mu koło nosa. Zakon odprowadzał ich wzrokiem, kiedy odchodzili do karczmy. I każdy na swój sposób podskoczył, kiedy z tawerny dobiegł ich przeraźliwy wrzask, tupot nóg, łomot i ogólne pandemonium dźwiękowe. Z karczmy wybiegł krasnolud z śliczną chusta najemnicza na
ramieniu. Czarny gryf niemal się uśmiechnął, zaś Zakonnicy prawie popłakali się z radości. Sam krasnolud był śliczny i błyskał zębami bielutkimi jak perełki. Po czym zwiał.
***
Zakon był znudzony permanentnie. Głupia elfka jęczała jak zarzynane prosie, krasnolud w przerażeniu skoczył do rzeki, gdzie natychmiast się utopił, a w dodatku Młot Zagłady z Abagarinem wychlali cala zawartość piwnicy w karczmie, łącznie z olejem do lamp. W całym Forcie Daerin były powywieszane plakaty, prezentujące krasnoludy z wycelowanym w stronę czytającego palcem. Czerwony napis pod spodem głosił 'A czy ty dałeś juz w mordę swojemu seniorowi?', co niezwykle drażniło zielonookiego krasnoluda, który zrywał każdy podobny wizerunek. Nawet Mistrz zaczynał się niecierpliwić. Brama do garnizonu była zamknięta i
wywieszono na niej tablice 'Poszliśmy po piwo'.
- Niiiigdyyyy iiiiichhhh nieeeee dostaaaaanieeeeecieeeee - wyła elfka, zaś Zakonnicy zaczęli się poważnie zastanawiać, czy zamiast tej dziewczyny nie byłoby prostsze porwać na przykład Gazdy. Szybko odrzucili ta myśl, bowiem ich plan działania nie byłby wtedy tak okrutny i podstępny.
- To co robimy ? - zapytał Deryl Van Horn, po godzinie wpatrywania się w napis.
- Pukamy - stwierdził Khhagrenaxx, kiwając dłonią.
Kilka sekund później brama leżała w gruzach, a Zakonnicy z chrzęstem zbroic podążali ku garnizonowi, w którym wyraźnie słychać było tupot nóg, wrzaski i potępieńcze wycie.
Balim zmrużył oczy i napiął kusze. Wycelował dokładnie, w sama pierś kapitana Stopy.
Wystrzelił.
W zwolnionym tempie zebrani zauważyli jak bełt jest tuż tuż serca kapitana. Zakonnicy przymknęli oczy z świadomością, ze chlustająca krew, nawet półelfa, niszczy siatkówkę. I kiedy je otworzyli, ukazał im się widok niezwykły. Na podłodze, we wtórze przeraźliwego
jejku wił się Porucznik Gazda. Bełt sterczał mu w piersi niczym słupek elektryczny na szczerym polu.
- To konieeecccc... - wychrypiał - Teraz umrę... bracia najemnicy... przed śmiercią...pragnę wam cos powiedzieć... Zakonnicy popatrzyli na siebie, wyraźnie wytraceni z równowagi. Co to ma do jasnej cholery być? Dlaczego ten kretyn rzucił się na linie strzału? No i dlaczego umiera? To, ze elf umierał nie było bowiem wcale taka okolicznością sprzyjającą. Zapowiadało się bowiem na dłuższą zbiórkę niż zwykle, a spać się juz chciało niejednemu. Jeść także.
- A ty Valkyrio Dinn ... opiekuj się chłopcami, zostań najwspanialszą najemniczką na świecie... twe włosy niczym krucze pióra, twe oczy niczym oczy Kalrega... - kontynuował, nie zważając na mordercze spojrzenie kobiety. Dalszy ciąg wywodu zniknął w kolejnym ataku kaszlu. Gazda przymknął dramatycznie oczy.
Cala sala zamarła w oczekiwaniu na najgorsze - lub w przypadku niektórych najlepsze - lecz ono jednak nie nastąpiło.
Po mniej więcej godzinie - no, może dwóch - podczas której z tłumu zakonników słychać było ponaglające pochrząkiwania i gwizdy, Gazda znów otworzył oczy i skierował je w stronę swego najlepszego przyjaciela, Elsharra.
- Elsharr, mój ukochany... wybacz, ze nie mogłem dać ci takiej miłości, jaką żywiłem do Stopy ... sam rozumiesz, ciebie kocha Ylwal, nie mogę mu odebrać tego szczęścia - wycharczał, wzbudzając ekstazę wśród fanek yaoi'ow. Elsharr opuścił głowę w bólu. Nie był w stanie wydusić słowa, to było TAKIE ROMANTYCZNE...
W tym momencie nawet Khhagrenaxx sapnął zniecierpliwiony.
Parę godzin później, gdy Zakonnicy rozłożyli juz sobie kocyki na podłodze i grali w karty, zajadając się kanapkami i popijając kawę z termosów, Gazda otworzył oczy, by wyszeptać, spoglądając płomiennie na Stope.
- Stopo... wiedz, ze zawsze cię kochałem. Byłeś moim szczęściem. Moim muzykiem. Ma radością i smutkiem, śmiechem i łzami. Byłeś pierwszym promieniem słońca po burzy i pierwsza kropla deszczu po miesiącach suszy. Byłeś mym gołąbkiem pokoju. Mym słońcem,
roztaczającym swój promienny uśmiech i niosącym ulgę cierpiącym... chciałem spędzić z tobą resztę życia. Budować nasz związek na wzajemnym szacunku i zrozumieniu. Marzyłem o
spokojnych latach przy twym boku, w małym ślicznym domku, wraz z psem i gromadka ślicznych dzieciach - wyszeptał, a łzy z oczu wszystkich najemników zaczęły płynąc mocniejszym strumieniem - Pierwszego syna chciałem nazwać Gazda Junior... Dziewczynkę Gazdeczka Junior... następnego chłopca znowu Gazda Junior, dziewczynkę Stopka Junior...
chłopca Gazda Junior... czyż to nie ślicznie ? A dziewczynkę... - W tym momencie ze strony zniecierpliwionego tłumu kibiców wyleciał termos, trafiając biednego Gazdę prosto w pierś, łamiąc bełt i pozbawiając go tchu - ACH! - jęknął Gazda - A ostatnia dziewczynkę...
Nemo... - wyszeptał, pokonując nadludzki wysiłek - Ale teraz, czuje, że to moje ostatnie... Zapadła chwila napięcia. Nawet muchy (się) nie bzykały, a było to trudne przez cale 8 godzin przerwy. W końcu Gazda wydukał:
- ... tchnienie. - Stopa zaniósł się szlochem i przytulił Porucznika do piersi,
całkowicie odcinając mu dopływ tlenu do płuc. To wystarczyło, oczywiście.
Tak zginął Gazda, wśród przyjaciół i wrogów, na zawsze w pokoju.
- A teraz... - Khhagrenaxx ziewnął potężnie - Poddajcie się, albo gińcie! - zwrócił się w stronę miejsca, gdzie przed chwila stali najemnicy. Niestety, znowu nie było nikogo, a ciało Gazdy leżało porzucone samotnie na podłodze. Wśród kilku podejrzanych obierek po ziemniakach.
- No dobrze. Znaleźć ich, przeszukać bibliotekę i zarekwirować wszystko co złe !
Zakonnicy rozpierzchli się natychmiast, oprócz oczywiście Młota Zagłady który z nadludzkim
wysiłkiem zdejmował ubrania z Gazdy i palił je na środku placu, piekąc przy nich kiełbaski razem z Asbagarinem.
Po kilku godzinach, opalającego się na leżaku Khagrenaxxa obudził Deryl Van Horn, z całym naręczem książek, Balim z workiem na smieci pełnym szat i spaczonych broni i Crom ciągnący po ziemi szlochającego Elsharra.
- Dziękuję - odrzekł Khhagrenaxx, kiwając głową do Croma - Zasłaniał mi słońce. Derylu Van Hornie, pokaz co tam masz... hmm... - Mistrz zaczął przeglądać różnokolorowe okładki.
- Ach tak... 'Litanie do Eli-Ghana'... 'Śpiewnik pieśni chaosniczych' uh, co za obrzydliwa księga, 'Chryzantemy złociste', ten paskudny hymn do Rah'aliela... 'Jak wywołać demona'... 'Zrób to sam: Ołtarzyk chaosu'... ładnie, ładnie... uh... 'Ksiązka kucharska'... co za zberezieństwa! Bezbożność! Tfu, tfu! Książki natychmiast spalić...
Może poza tą, musimy się jej lepiej przyjrzeć - powiedział, błyskawicznie wyciągając z naręcza ksiąg pozycje o tytule 'Kamasutra dla początkujących - Bowiem na jej kartach może ukrywać się jakiś demon, musimy go wypędzić. I tu... 'Nauczmy się kochać epiki, tak szybko odchodzą'... zbiór wierszy. To spalić przede wszystkim. Kiedy pod wieczór wszyscy Zakonnicy zebrali się pod brama, trzymając w taczkach książki,
zbroje, bronie, jedzenie oraz chudą elficę, Mistrz Khhagrenaxx przeszedł się jeszcze wzdłuż dogasających ruin. Żeby zrobić odpowiednie wrażenie, odchylił głowę do tylu i zaczął się głośno, fanatycznie śmiać. Śmiał się i śmiał, a serca Zakonników napelniala otucha. Cale zło zgromadzone w okolicy zemdlało pod napływem sił światła, ruiny zaczęły obracać się w
proch, a ptaki zaczęły głośno ćwierkać.
Bzyt, trzask.
Zapadła cisza.
- Młocie Zagłady! - syknął Khhagrenaxx - Psujesz mi efekt !
- Taśma się skończyła - tłumaczył się Zabójca Trolli, grzebiąc przy małym, czarnym pudelku. - Już - dodał, naciskając przycisk "PLAY".
Mistrz szybko odchylili głowę i otworzył usta, by kontynuować mrożące krew w żyłach przedstawienie, lecz z jego ust, zamiast przeradzającego rechotu, wydobył się słodki, uroczy glos:
- Kocham cię... uciekają myśli złe... gdy jesteś tuz... obok mnieee... kocham cię... nasza miłość...
Khhagrenaxx zamknął usta i spojrzał groźnym wzrokiem na Młota Zagłady, który wymamrotał zmieszany:
- Wybacz... nie ta strona...
- Doprawdy - warknął - Twój gust muzyczny przyprawia mnie czasem o mdłości. No dobrze, idziemy. Wyyyymarsz ! - krzyknął, unosząc rękę.
Nie owijając w bawełnę: tak skończyła się era zła i zaczęła era dobra. |
|